„Nie ma wiedzy, nie ma rzemiosła, które by mogło zastąpić przeżycie, uratować od banału, jeżeli artysta reaguje, odczuwa banalnie. Spojrzenie malarza, pisarza jest stopione z jakością jego odczuwania, odruchowe wartościowanie, doświadczenia życiowe, męka i radość – wszystko działa na spojrzenie” – Józef Czapski
(Czapski J., Patrząc, wyd. Znak, Kraków 2016, s. 183-184)
Józef Czapski zwykł dzielić swą twórczość olejną na trzy oddzielne kategorie. Pierwszą grupę stanowiły martwe natury. Do tego motywu powracał artysta na przestrzeni całej swej twórczej drogi. Lubił powtarzać, że martwą naturę można przyzwoicie namalować nawet w najgorszym dniu, kiedy nic się nie udaje. Drugą kategorię tworzą obrazy wydobywane „z własnej pamięci” – zapisy historii jednostek opuszczonych przez Boga, ludzi samotnych, smutnych, trwających na krawędzi życia. Są to kompozycje mające wyrażać prawdę malarską i moralną, od której chętnie się ucieka w obawie przed smutkiem i poczuciem bezradności. Ta kategoria płócien pokazuje jak bardzo Czapski – zakochany w życiu – potrafił dostrzegać również jego ciemne strony i jak wielce temat ten był mu w gruncie rzeczy bliski.
Trzecią grupę prac, najliczniejszą, stanowią te zapisujące rzeczywistość spoza ścian pracowni. Są to studia postaci, pejzaże, portrety i sceny z codziennego życia. Powstawały zazwyczaj na podstawie szkiców wykonywanych poza domem bądź w trakcie podróży. Migawki z życia codziennego, obcy ludzie siedzący przy kawiarnianych stolikach, idący ulicą, letnicy na plaży, zwiedzający muzea, kobiety przystające przed sklepowymi witrynami, puste place, przejeżdżające samochody i rowery, linie wysokiego napięcia. Najbogatszy z możliwych repertuarów, pisany przez codzienność miasta, utrwala Czapski w formie niezwykle lekkich, wyjątkowych kadrów. Artysta przyglądał się światu i z tego szerszego kontekstu wybierał detal, nierzadko zupełnie niepozorny: piesek siedzący na chodniku pod sklepowymi drzwiami, przedmiot leżący na ulicy, pukiel czyichś włosów wystający zza okna… Ta swoista percepcja i perspektywa to jego znaki rozpoznawcze. O wyborze kadru decydował moment: „Pierwsze przeżycie przed iluż laty nieoczekiwanego zagubienia wizji z powodu obecności modela, do dziś pamiętam, pamiętam i moje naiwne zaskoczenie i zawód. Warszawa, Filtrowa, robociarz wsiada do czerwonego tramwaju gwałtownie oświetlonego zachodzącym słońcem, twarz robociarza cała w refleksach czerwieni oświetlonego tramwaju miała blask różowy, świeciła jak lampa. Poprosiłem, by mi przyszedł pozować w pracowni – przyszedł, ale nic nie zostało z oczarowania, z idée initiale, naturalnie nic z tego światła, które było istotą wizji. Ten przykład, aż głupi, ileż ich było potem, gdy chciałem zatrzymać, dogonić uciekającą wizję nie przez wżycie się coraz głębsze, w błyskawiczne doznanie, ale przez nowe i nowe oglądanie modela, czy miejsca, czy przedmiotu, oglądanie, które mogło tylko zgasić wspomnienie” – pisał w dzienniku artysta (Czapski J., Wyrwane strony, Warszawa 2010 – fragment z dziennika z dnia 25.VI.1965).
Czapski malował „tu i teraz”, choćby to miał być szkic w notatniku – bo wiedział, że dana chwila nie powróci i należy utrwalić ją natychmiast. Tak też jest w przypadku oferowanego obrazu „Hammersmith” z 1968 roku. Scena przedstawia stację londyńskiego metra. Artysta skoncentrował się na jednej z ławek, na której przycupnęła jakaś ubrana w niebieski komplet kobieta, spokojnie oczekując zapewne na kolejny pociąg. Powyżej ławki rozwija się nazwa stacji z dominującym nad całą kompozycją czerwono-białym pierścieniem – charakterystycznym znakiem londyńskiego metra. W tle peronu majaczą zarysy plakatów reklamowych. Choć praca została nakreślona syntetycznie, szybkimi pociągnięciami pędzla, jest ona klarowna i harmonijna. To jeden z tych obrazów, który zostaje na długo w pamięci, którego siłę stanowi prozaiczność przedstawionej sceny, ten urywek cudzej codzienności, której sami jesteśmy wielokrotnie świadkami.