Pismo w obrazach Szewczyka wywodzi się z alfabetu emocji, jest zapisem bogactwa elementów, z których składa się rzeczywistość ludzka, jest często obrysem kształtu, czułym na jego zmienność, grudką papieru wytworzonego przez artystę lub jej obrysem o tajemniczym bądź zawierającym tajemnicę znaczeniu.
(Jedliński J., Bardzo wrażliwa materia, [w:] Andrzej Szewczyk [katalog wystawy], wyd. Muzeum Sztuki w Łodzi, Łódź 1988, s. nlb.)
Pismo było jednym z głównych tematów, które w swojej twórczości podejmował Andrzej Szewczyk. Badania nad literą-znakiem przybierały różne formy, jedną z nich był zapis tuszem na papierze. Tak powstawały prace z cyklu „Adam i Ewa”. „Karta papieru zapisana przeze mnie tuszem lub atramentem zaprowadziła mnie do Księgi, która stała się mi Ziemią Obiecaną. Tam zacząłem uważnie przyglądać się ‘kartografii’ pisma, zapisanego, wpisanego, za każdym troskliwym pociągnięciem pióra” – pisał Szewczyk (W poszukiwaniu Straconej Litery, [w:] Andrzej Szewczyk [katalog wystawy], wyd. Muzeum Sztuki w Łodzi, Łódź 1988, s. nlb). Pojedynczą plamkę tuszu lub atramentu artysta obwodził cienkim konturem oddzielając tym samym znak od pozostałych, nadając mu autonomiczność. Każda litera była bowiem w jego zamyśle doświadczeniem bytu, zawierała pierwiastek ducha artysty, który powołał ją do życia. Litera nie miała na celu zbliżania się do jakiegoś wewnętrznego ideału, lecz stanowiła ślad po byciu w danym miejscu. Słowami poety Tadeusza Sławka można by rzec, że: „nie jest ani kaligrafią, ani ortografią, lecz ONTOGRAFIĄ, czyli tym minimalnie opóźnionym względem TERAZ mojej egzystencji, utrwaleniem na papierze, mnie – jako zmiennego elementu procesu stawania się świata”.
Prace wykonywane tuszem na papierze charakteryzuje przede wszystkim powtarzalność gestu, znaku. Szewczyk nie bał się tej monotonii. Mówił, że powtarzalność to hagiograficzna konieczność, jak gesty liturgiczne. Twierdził, że w sztuce dużo łatwiej jest stworzyć coś od nowa niż powtórzyć. Powtórzenie rozpatrywał w kategorii cudu. Zapisy znaków powstawały na pojedynczych arkuszach, czasami gromadzonych w woluminy dużych ksiąg. „Można by o nich sądzić, że są pismem, że są jak słowa albo, że są brakującymi słowami, słowami nie wypowiedzianymi nigdy (…). Nie chodzi w tych rysunkach tylko o kaligrafię czy ręczny opis. Kieruję się w rejony tego, co wiem na pewno. Powtarzam wciąż tą samą metodą, bo za każdym razem znów się cieszę. (…) Skrobię swoją tradycję” – tłumaczył artysta („Studio” 1983, nr 3).