Obrazy Tomasza Tatarczyka z ich bogatą formą są wielką apoteozą malarstwa jako środka reprezentacji świata i samej malarskiej materii, jako całkowicie wystarczalnego pośrednika w komunikacji artysty z otoczeniem. Tatarczyk, niczym malarz-alchemik, który w wielu wywiadach podkreślał jak ważnym miejscem była dla niego pracownia, wspierał się na warsztatowej wiedzy o właściwościach koloru, badał je podobnie jak materię farby, jej gęstość i fakturę. Wielką wagę przywiązywał do własnoręcznego przygotowania płótna, zapraw i werniksów. Malował miejsce, które wybrał sam na swój dom. Mała wieś Męćmierz, położona nad brzegiem Wisły, dosłownie parę kilometrów od serca Kazimierza Dolnego, zachwyciła Tatarczyka. To w niej odnalazł spokój i niekończące się źródło inspiracji do malarskich poszukiwań. Droga, rzeka, zalesione wzgórza – wszystko to miał pod ręką. Malował codzienne widoki w sposób przede wszystkim uczciwy – ich autentyczność, skromność i szczerość przemawiała i wciąż przemawia do wielu odbiorców jego sztuki. Często malował z pamięci, jakby na przekór, ze świadomością, że pamięć zniekształci zobaczony obraz, podda go własnej obróbce. „(…) jest moment, że się zobaczyło coś, coś przeminęło… i jest swego rodzaju rozpacz, że nie ma powrotu do takich momentów zachłyśnięcia się jakimś widokiem, czy sytuacją” – mówił Tatarczyk. Widok porośniętego drzewami wzgórza należy do najbardziej rozpoznawalnych obrazów Tatarczyka. Majestat oferowanego dzieła „Białe wzgórza” podkreślony jest monumentalnością tryptyku. Wzniesienia zbudowane są na płaszczyźnie płótna z linii drzew odcinających się od jasnego zimowego nieba. Poruszająca jest pieczołowitość z jaką skonstruowana jest kompozycja. Uważność i troska, z jaką Tatarczyk podchodził za każdym razem do sztalugi, jest niemalże odczuwalna, a dojrzałość artystyczna jawi się w harmonii i spokoju, jaki emanuje z pejzażu. Trudno w nim o detal, bardziej interesował artystę porządek, którego naturalną konsekwencją jest charakterystyczna dla jego obrazowania synteza. Niezwykła poetyka oferowanego tryptyku wypływa też z kontrastowo, czy wręcz graficznie, potraktowanego koloru. Kompozycję złożoną w znacznej mierze z odcieni bieli i czerni wzbogacił artysta chłodną błękitną tonacją zestawioną z żółcienią słonecznego nieba. Swój stosunek do koloru sam określił następująco: „Kolory w moich obrazach oczywiście są, ale odkrywa się je w miarę uważnego oglądania. Kiedy przystępuję do malowania, mam płótno zagruntowane, przeklejone, zaznaczone węglem podstawowe proporcje i już samo zaznaczenie węglem tych odległości, zarys kompozycji, jest czarny na białym. Czasami robię grunt bielą złamaną — wtedy kiedy mam już sprecyzowaną wizję. Czasem używam koloru, maluję po prostu kolorem, ale potem, w miarę jak postępuje proces malowania, im dłużej pracuję, tym bardziej gama kolorystyczna zbliża się do swoich przeciwstawień: czerni i bieli. Kiedy wreszcie dochodzę do wniosku, że dodawanie czegokolwiek nic już nie zmienia, uznaję malowanie za skończone. Mówię oczywiście o długim, powolnym procesie charakterystycznym dla malarstwa olejnego. Używam pędzla niedużej szerokości i nakładam farbę impastowo, muszę więc czekać, aż jedna warstwa zaschnie, zanim przystąpię do kładzenia drugiej, żeby nie nakładać mokrego na mokre” (Jachuła M., Jurkiewicz M. [red.], Co po Cybisie [katalog wystawy], wyd. Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa 2018, s. 265). Dziś już nieobecny wśród nas, Tomasz Tatarczyk poprzez swoje obrazy wciąż uczestniczy w wymianie idei. Jego twórczość, rozpoczęta późno, bowiem w wieku ponad trzydziestu lat, jest fenomenem w skali współczesnego malarstwa polskiego.