20.11.2020

Chełmoński - życie malarskiego wieszcza

Jak dla muzyki Chopin, dla poezji Mickiewicz… Adnotacja o takiej treści pojawiła się w jednym z wycinków prasowych znalezionych w albumie mamy Józefa Chełmońskiego z 1890 roku: Jest on dla malarstwa naszego tym, czym dla muzyki Chopin, dla poezji Mickiewicz, dla prozy Sienkiewicz. Przyjemną rzeczą zapewne jest, gdy sława spotyka artystę jeszcze za życia, gdy nacieszyć się nią mogą choćby rodzice, szczególnie tacy, z których poniekąd wyrosła pasja dziecka.

Ojca wskazuje sam artysta jako początek swoich twórczych zainteresowań. Nie tylko pięknie grał na skrzypcach, ale też dużo malował i rysował, niezmiernie imponowało to młodemu Józiowi, tak samo jak malarskie pasje dziadka, imiennika. Można powiedzieć, ze sztukę dziedziczyło się u Chełmońskich w genach. A mama? Ta, która zbierała w albumie wycinki prasowe z recenzjami? Mamę wspomina artysta jako niezwykle ciepłą i kochaną osobę, jako kogoś kto zawsze potrafił zachować pogodę ducha i kobietę zakochaną w dobrej literaturze. Mały Józef Chełmoński był dzieckiem szczęśliwym, chociaż wcale rodzina nie należała do najzamożniejszych. Artysta mówił wprost, że kochał swój dom, a przede wszystkim otaczające go pola, lasy i łąki. Będzie zawsze potem do tych widoków wracał, żadne inne nie będą w stanie ich zastąpić. O życiu w Monachium Chełmoński mówił: Nie mogłem znieść tego niemieckiego miasta, tych niemieckich ulic i tego niemieckiego piwa! Nawet w miejskich ogrodach nie mogłem zaznać radości z obcowania z naturą – Niemcy plewili każdy chwast, obcinali każdą zbędną gałąź!

Chełmoński był właśnie tym artystycznym szczęśliwcem, któremu dane było zaznać w sile wieku dobrego przyjęcia kolekcjonerów, także krytyków, jak również zaznać profitów finansowych z malarstwa. Po dosyć mało udanym, jak sam wspomina, pobycie w Monachium, Chełmoński za namową Godebskiego i Heleny Modrzejewskiej wyjeżdża do Paryża. W stolicy Francji królowały wtedy doroczne wystawy w Salonie Paryskim. Szczęście dość szybko uśmiechnęło się do artysty z Polski, bo w 1876 roku dwa jego obrazy na tej wystawie wzbudziły ogromne zainteresowanie: Roztopy i Przed wójtem. Ten ostatni został sprzedany za wysoką kwotę, co uskrzydliło artystę i dało nadzieję na prawdziwy sukces. Dzięki temu nawiązał z nim również kontakt Adolphe Goupil, właściciel znanej galerii i marszand. Kupił Noc księżycową – obraz, nad którym Chełmoński dopiero co ukończył pracę. Wszystko to sprawiło, że dokonał się prawdziwy przełom w życiu Chełmońskiego. Płótna jego autorstwa zaczęły ozdabiać ściany apartamentów francuskich, angielskich i amerykańskich, a w 1878 roku jego Czwórkę kupił nawet amerykański milioner.

Sceny konne, jarmarki, pejzaże zimowe i polowania – obrazy, które w Polsce często były niedoceniane, tutaj, w Paryżu fascynowały egzotyką i doskonale się sprzedawały, a w szczególności wśród amerykańskich kolekcjonerów. Jak sam wspomina po raz pierwszy w życiu nie zwracał uwagi na wydatki. Umeblował swoje paryskie mieszkanie, nosił jedwabne ubrania i stołował się w najlepszych restauracjach. Ponieważ lepiej mu się żyło i nie musiał już nieustannie martwić się o byt, zaczął myśleć o małżeństwie. Ciekawostką jest fakt, że na przeszpiegi w sprawie ewentualnych oświadczyn Chełmoński wysłał samego Stasia Witkiewicza, swojego najlepszego kolegę, ale też powiernika spraw twórczych i wielkiego admiratora jego twórczości. Udało się. Maria Szymanowska zgodziła się i mimo wielu prób, którym poddane było to małżeństwo Józef chyba na końcu nigdy nie żałował. Zaczęły na świat przychodzić kolejne dzieci Jadwiga, Maria, Zofia, a w późniejszym okresie syn Józef, Hania i Tadzio, którzy jednak zmarli. Jak to często bywa w takiej sytuacji, nieszczęścia potrafią się przyciągać. Pogorszyła się niestety również sytuacja finansowa. W 1881 roku w Stanach Zjednoczonych zostało wprowadzone prawo, które nakładało na obrazy ogromne cła. Ustawa zza oceanu odbiła się na sprzedaży obrazów Chełmońskiego. Prace sprzedawały się powoli. Józef postanowił wrócić do kraju, mimo niechęci żony. Śmierć dzieci, ale też zmieniający się pogląd artystyczny i życiowy artysty drażnił Marię. Chciała powrotu do Paryża, do którego już nie dało się wrócić, także mentalnie. Sam artysta zamknął etap dynamicznych, barwnych scen, z wilkami i galopującymi końmi, tak podobających się kolekcjonerom zza oceanu. Rozpoczął inny zupełnie, choć tak samo przepełniony emocjami rozdział. Z tego właśnie okresu pochodzi prezentowana na grudniowej aukcji praca Targ wiejski. Uznawana za niemalże impresjonistyczną, jest już spokojniejsza i bardziej nastrojowa od dynamicznych czwórek czy groźnych zaprzęgów.

Przypomina trochę malarstwo Gericaulta, ale co najpiękniejsze – jednocześnie Maneta. Widać zmianę dojrzałego twórczo artysty, widać inspiracje, ale nie widać naśladownictwa. Zaczęły wtedy powstawać rzeczy naprawdę piękne. W Kuklówce, majątku, który Chełmoński w Polsce zakupił, powstały najcudowniejsze polskie pejzaże, najbardziej nastrojowe, klimatyczne, osnute mgłami i nostalgiczne. Tutaj narodziły się Kuropatwy (1891) i Bociany (1900). Nie bardzo Chełmoński chciał wtedy obcować z ludźmi. Wolał zdaje się naturę i swoją oszkloną pracownię. W końcu 1890 roku artysta rozstał się z Marią, podejrzewając ją o zdradę. Żona wyprowadziła się do Warszawy, a Jadwiga, Maria i Zofia zostały z ojcem w Kuklówce. W Kuklówce Józef Chełmoński spędził ostatnie 25 lat swojego życia. Pod koniec stał się samotnikiem, nie lubił towarzystwa i nie ufał ludziom. Przez ostatnie kilka lat życia w wyniku udaru mózgu doznał paraliżu prawej ręki. Opiekował się nim brat. Został pochowany na cmentarzu w Żelechowie.