Problematyka kondycji człowieka w kontekście nierozerwalności duszy i ciała jest jednym z kluczowych wątków w twórczości Jana Lebensteina. Swoją sztukę artysta traktował bardzo poważnie, wielokrotnie podkreślając w dosadny sposób, że „zabieganie o cały ten koszmarny sukces to dla mnie jest mentalne gówno”. Światy, które kreował wynikały z głębokiej refleksji nad człowiekiem, z zakorzenienia z transcendencji a sam akt twórczy traktował Lebenstein jako moment łapania absolutu za nogi, (…) oderwania się od nicości, od siebie samego.
Wizerunek człowieczeństwa, jaki przedstawia artysta, jest pokraczny ale nie pozbawiony czułości wynikającej z głębokiego zrozumienia dla ludzkiej natury. Człekokształtne postaci zaludniające prace Lebensteina, zwłaszcza te z okresu lat 60. i początku lat 70., pokazują rozczulającą potworność, karykaturalność w wymiarze cielesnym. W latach 1966 – 68 potężne figury kobiet ukazywane są we wnętrzach , na klatkach schodowych podrzędnych hotelików, samotnie lub w otoczeniu innych mniej lub bardziej fantastycznych postaci. Pojawiają się one na płótnach ale też w rysunkach oraz – po raz pierwszy wówczas – również na grafikach. Wszystkie te formy wypowiedzi Lebenstein traktuje równorzędnie, sposób wyrażania nie jest dla niego istotny, najważniejszy jest problem. Wizerunki kobiet będące syntezą archetypicznej Wielkiej Matki z ladacznicą przedstawia artysta za pomocą subtelnych kresek, rozlanych plam barwnych zieleni, ugrów i brązów, w malarstwie zaś grubym impastem, podkreślając tym samym ich organiczność, a może bardziej cielesność.
Czesław Miłosz pisał: (…) jego ludobestie i potwory są jakby odpowiedzią na demonizm czający się i w materii, i w świecie ludzkim. Demonizm wielkiego miasta znajduje u niego wyraz w niby-ludziach, niby-zwierzętach, siedzących w kinie albo na stacjach metra, w sprzężeniu seksu ze szkieletem w konwentyklach prostytutek („Zeszyty Literackie” 1999, nr 4). Bogactwo tych przedstawień, bliskie barokowości w szczegółach – ten kontekst zdaje się celowo uwypuklać zmysłową stronę człowieka. Jest w tym pewien fatalizm, obawa przed zupełnym zatraceniem duszy na korzyść ciała. Ale jest też wyrozumiałość dla słabości czyniących z człowieka karykaturę jego samego. W obrazach Lebensteina nie pada akt oskarżenia, nie wybrzmiewa słowo krytyki pod adresem ludzkości. Jest za to totalna wizja, której efektem jest traktat o naszej naturze, jak to ujął Mariusz Hermansdorfer (Jan Lebenstein, wyd. Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2013, s. 12).